Linguine z cukinią, pomidorkami i cytrynowym jogurtem.

Naprawdę szybki i prosty przepis na makaron, który idealnie sprawdzi się tak wiosną jak i latem. Połączenie Parmezanu, jogurtu i skórki cytrynowej może się na pierwszy rzut oka wydawać nieco... zaskakujące jednak okazuje się niezwykle udane i nadaje całości niesamowity, orzeźwiający smak. W sam raz na nadchodzące, coraz cieplejsze dni. 👍

Składniki:

  • 300g makaronu (u mnie linguine domowej roboty)
  • 300g cukinii
  • 300g pomidorków koktajlowych
  • 200g jogurtu (najlepiej typu greckiego) - można, jeśli ktoś lubi dać nawet więcej
  • 40g startego Parmezanu
  • 1 łyżeczka startej skórki cytrynowej
  • 1-2 ząbki czosnku
  • oliwa
  • sól i pieprz do smaku

Wykonanie:

  • cukinię opłukać, odciąć końcówki, pokroić w półplasterki ok. 2mm grubości;
  • pomidorki umyć i poprzekrawać wzdłuż;
  • czosnek obrać, przeciąć wzdłuż i usunąć ze środka kiełek, posiekać w cieniutkie plasterki;
  • jogurt, Parmezan i skórkę cytrynową wymieszać w misce i doprawić do smaku solą i pieprzem;
  • na dużej patelni rozgrzać oliwę, wrzucić cukinię i smażyć aż zmięknie zrobi się przejrzysta;
  • rozsunąć ją na boki, tak by odsłonić środek patelni i wrzucić czosnek. Smażyć 20-30 sekund aż zacznie się złocić (nie może zbrązowieć!). Wymieszać z cukinią;
  • dodać pomidorki i smażyć kolejne 2 minuty;
  • w międzyczasie ugotować wybrany makaron al dente. Zachować ok. pół szklanki wody z gotowania;
  • do cukinii z pomidorkami dodać przygotowany wcześniej jogurt z parmezanem i skórką cytrynową, całość wymieszać. Dodać odcedzony, gorący makaron i delikatnie wymieszać ponownie. W razie potrzeby dodać trochę zachowanej wody spod makaronu.
  • Serwować natychmiast. 

Smacznego!  😀

Phin, czyli kawa po wietnamsku.


 Nie samym makaronem żyje człowiek... Dziwnie, bardzo dziwnie się czuję pisząc to ale przecież jest to jak najbardziej prawda. 😋

A skoro mamy to już wyjaśnione, to spieszę się dziś z Wami podzielić moim tegorocznym, kawowym odkryciem: kawą po wietnamsku. 

Czegokolwiek byśmy  jako Polacy nie twierdzili o naszej kuchni i naszej kulinarnej wiedzy, prawda jest taka, że o kawie wciąż wiemy niewiele i znamy się na niej słabo. Nie oszukujmy się w tej materii. Może i mistrz Adam w "Panu Tadeuszu" pisał iż "takiej kawy, jak w Polszcze, nie ma w żadnym kraju" ale przypatrzywszy się kawowym realiom (i dokonawszy organoleptycznych testów) w PL można popaść w wątpliwości czy aby na pewno ów cytat należy interpretować jako komplement 😜 

Z drugiej jednak strony, świadomość własnej niewiedzy jest (przynajmniej dla mnie) świetnym motywatorem dla nauki i poszukiwania wiedzy. I takie właśnie poszukiwanie doprowadziło mnie do Wietnamu i tamtejszego podejścia do serwowania i picia kawy.

I tutaj dygresja mała - nie próbuję sugerować jakobym wielce znał się na kawie. Nie jestem też jej wysublimowanym smakoszem. Opiewane tu i ówdzie mityczne "nuty owocowe / orchidei / jaśminu / whatever" odnajdywane jakoby przez niektórych w "rzemieślniczych" kawach za miliony monet dla mnie są czystą abstrakcją. Hermetyczna terminologia, w rodzaju: "kawa o wysokim, gładkim body" takoż. 

Ja, zwyczajnie dzielę kawę, a raczej: kawy na takie które mi smakują i takie które nie. Tyle, że dzięki poszukiwaniom i pogłębianiu (wciąż, na czysto amatorskim poziomie) wiedzy zbiór tych, które mojemu podniebieniu odpowiadają wciąż się zmienia. I rośnie. I niejednokrotnie coś, co jeszcze parę lat temu uznałbym za doskonałą kawę teraz z trudem przechodzi mi przez gardło za to delektuję się takimi jej odmianami o których istnieniu jeszcze niedawno nie miałem pojęcia. 

I to nas na powrót sprowadza do Wietnamu... 😃 

Zacznijmy może od imponderabiliów - ilu z Was miało świadomość, że Wietnam jest drugim producentem kawy na świecie, po Brazylii? No właśnie 😏 Nie dziwi chyba zatem, że kawa jest tam niezwykle popularna (od XIX stulecia, pierwsze plantacje założyli Francuzi w 1888) a z racji tego, że 97% produkcji stanowi Robusta (Coffea Canephora) - o smaku wyraźnie bardziej gorzkim niż Arabika, wykształcił się też lokalny, specyficzny sposób jej parzenia i serwowania. 

Wietnamczycy mianowicie wymyślili sobie Phin. Prościutki w konstrukcji zaparzacz, który ktoś, kiedyś ładnie zdefiniował jako "dziecko French Pressa i Dripa". I coś w tym jest. Phin, jak już wspomniałem jest niezwykle prosty (i tani - mój kupiłem na Ali za ~5 zł) a jednocześnie pozwala na przygotowanie bardzo, ale to bardzo dobrej kawy.

A ponieważ zaparzona za pomocą Phina Robusta jest mocno gorzka, co nie każdemu musi odpowiadać, Wietnamczycy serwują ją ze... skondensowanym, słodkim mlekiem. Ktoś jeszcze w czasach szkoły podstawowej (czy tylko ja jestem taki stary?) kupował w szkolnym sklepiku skondensowane mleko w tubce i wysysał je na przerwach między lekcjami? No właśnie 😊

Jak zatem przygotowujemy kawę po wietnamsku? 

  1. odmierzamy, w zależności od preferencji 16-20g kawy. Najlepiej wietnamskiej Robusty. Przeciętnie przyjmuje się stosunek wagowy do wody jako 1:12;
  2. mielimy niezbyt drobno przy czym ustalenie odpowiedniej gradacji, jakiej będziemy potrzebować to już sztuka sama w sobie. Wszystko zależy od konkretnego zaparzacza i gatunku kawy. Metodą prób i błędów musimy grubość przemiału dobrać tak by filiżanka kawy zaparzała się w ciągu +/- 5 minut. Rzecz jasna, ma to znaczenie jedynie jeśli dysponujemy w miarę przyzwoitym młynkiem do kawy, pozwalającym na regulację przemiału i gwarantującym jego powtarzalność. Ale to już temat na oddzielny wpis, który może kiedyś popełnię 😏  
  3. zmieloną kawę wsypujemy do Phina i lekko dociskamy wewnętrznym sitkiem;
  4. na dno filiżanki wlewamy skondensowane mleko (na początek sugeruję ok. 20ml);
  5. Phin z kawą stawiamy na filiżance i wlewamy do środka niewielką ilość (tyle tylko, by przykryć wewnętrzne sitko) ciepłej wody. Pozwalamy kawie nasiąknąć i "zakwitnąć" przez ok. 1 minutę;
  6. napełniamy Phin gorącą ale nie wrzącą wodą i przykrywamy pokrywką. Przez 4-5 minut czekamy, kontemplując widok spadających powoli, smoliście czarnych kropli 😀
  7. po zaparzeniu mieszamy kawę z mlekiem i, jeśli mamy na to ochotę dorzucamy kilka kostek lodu. Gotowe!

Smacznego! 😀


 


Spaghetti z burratą, pieczonymi pomidorkami koktajlowymi i kremem bazyliowym

Jak ja kocham prostotę włoskich przepisów... Lista składników do wyliczenia których starczy palców jednej ręki (no, prawie 😜), minimum pracy, niewiele czasu, żadnych wielkich wymagań jeśli chodzi o umiejętności a rezultat... No, tego już trzeba spróbować samemu.😀

Tym razem postanowiłem spróbować połączenia pasty i fantastycznego, włoskiego wynalazku jakim jest burrata. Do tego, z racji wiosennego nastroju doszły pieczone, słodkie jak cukierki pomidorki koktajlowe a kompozycję smakową dopełnił cudowny, gładki krem bazyliowy. I cudne to wyszło, mówię Wam. Spróbujcie. Nie będziecie żałować.

Składniki:

  • 300g makaronu, np.spaghetti
  • 300g pomidorków koktajlowych
  • 300g burraty
  • 20g liści bazylii (plus trochę do ozdobienia potrawy na talerzu)
  • 3 łyżki orzeszków piniowych (ostatecznie można zastąpić je ziarnami słonecznika, choć to już nie będzie to samo)
  • 60-70 ml oliwy (najlepszej jaką mamy)
  • sól i pieprz do smaku

Wykonanie:

  • pomidorki koktajlowe myjemy, przekrawamy na pół i rozkładamy na natłuszczonej oliwą blaszce do pieczenia;
  • pieczemy w temperaturze 180° C przez 30 minut;
  • bazylię i orzeszki piniowe blendujemy z oliwą na gładki krem, doprawiając solą i, w miarę preferencji także pieprzem;
  • burratę odsączamy z zalewy i rozrywamy na niewielkie kawałki (ręcznie);
  • gotujemy makaron al dente, w dużej ilości, mocno osolonej wody i odcedzamy;
  • serwujemy natychmiast, z pomidorkami, burratą i kremem bazyliowym doprawiając na koniec młotkowanym pieprzem. 

Smacznego! 😀

Pikantne garganelli z pesto z selera naciowego i orzechów włoskich

Garganelli al pesto di sedano e noci

Garganelli al pesto di sedano e noci


W ramach eksperymentów z kolorowymi makaronami, wspierając się wiedzą zaczerpniętą z książki Lindy Miller Nicholson "Pasta, pretty please" (swoją drogą mocno plecam tę pozycję każdemu miłośnikowi pasty), postanowiłem tym razem wypróbować kolor pomarańczowy, uzyskany dzięki dodaniu do ciasta harissy. Rezultat okazał się całkiem ciekawy, zarówno kolorystycznie jak i smakowo. Harissa nie tylko zabarwiła ciasto ale także uczyniła je przyjemnie pikantnym dzięki czemu potrawa z tym makaronem zyskała dodatkową głębię smaku. Zdecydowanie jest to pomysł do którego będę wracał 😜.

W tym miejscu mała dygresja i wyjaśnienie - harissa to mieszanka przyprawowa oparta na bazie papryki chilli, czosnku, kolendry, kuminu i kminku. Jest bardzo popularna w krajach Maghrebu (głównie Maroku, Tunezji, Libii oraz Algierii). Dostępna w tubkach lub puszkach w formie pasty oraz w torebkach i młynkach w postaci proszku. Pasuje do każdego rodzaju mięsa i ryb - zarówno smażonych, pieczonych, jak i grillowanych oraz do zup, gulaszów, makaronów, kaszy kuskus, kanapek i jajek w przeróżnej postaci. Polecam. Serio.

Wracając natomiast do mojego makaronu...

Składniki:

1. Ciasto na makaron:

  • 300g mąki z miękkiej pszenicy (najlepiej włoska Farina "00")
  • 2 duże jajka (tak po 70g każde)
  • 2 łyżki pasty harissa
  • szczypta soli

2. Pesto:

  • 1 łodyga selera naciowego
  • 5 łyżek oliwy (najlepszej jaką mamy)
  • 30 g tartego parmezanu
  • 60 g orzechów włoskich
  • 1 ząbek czosnku
  • sól i pieprz do smaku

Wykonanie:

1. Garganelli:

  • z mąki, jajek (dobrze, żeby zawczasu ogrzać je do temperatury pokojowej), harissy i soli zagnieść ciasto. W razie potrzeby można dodać 1 łyżkę wody. Wyrabiać (wskazane jest użyć do tego robota kuchennego) 8-10 minut;
  • wyrobione ciasto zawinąć w folię spożywczą (można dodatkowo zamknąć do szczelnego pojemnika) i odłożyć na minimum 1 godzinę (można włożyć do lodówki);
  • następnie ciasto rozwałkować dość cienko (u mnie nastawa "5" w maszynce Marcato Atlas), pokroić w kwadraty o boku około 3cm i formować garganelli przy pomocy deseczki do gnocchi lub maty do sushi (przetestowałem przy okazji silikonową matę do sushi i sprawdziła się w tej nietypowej roli doskonale);
  • gotowy makaron podsuszyć przez minimum godzinę.

2. Pesto 

  • łodygę selera umyć, obrać z zewnętrznych, twardych włókien i pokroić na kawałki;
  • orzechy wrzucić do wrzątku i podgotować 5 minut (dzięki temu będą łagodniejsze w smaku. Można też gotowanie pominąć);
  • czosnek obrać, przekroić wzdłuż i usunąć ze środka kiełek;
  • wszystkie składniki pesto wrzucić do blendera (można zachować kilka kawałków selera i orzechów do posypania na koniec gotowej potrawy) i zblendować. 

3. Wydanie:

  • makaron ugotować al dente, w mocno osolonej wodzie. 4 minuty powinny w zupełności wystarczyć;
  • ugotowany makaron odcedzić, zachowując pół kubka wody w której się gotował;
  • makaron wymieszać z pesto, w razie potrzeby dodając trochę wody z gotowania i serwować natychmiast, posypany kawałkami selera i orzechów.

Smacznego! 😀